Jak zapewne wiecie, niedawno na świat przyszedł mój synek.
Niestety, ten dzień był dla mnie jednym z najgorszych dni w moim życiu, a jednocześnie najwspanialszym.
Wiecie może, że mój poród był bardzo ciężki, ale nie pod względem fizycznym. Dziś mam siły, żeby opowiedzieć Wam o najwspanialszych i najgorszych chwilach w moim życiu. Post pisać zaczęłam niedługo po porodzie, będąc jeszcze w szpitalu, kiedy wspomnienia były świeże. Co kilka dni dodawałam parę zdań... Wszystko po to, żeby dokładnie opisać Wam to, co się stało...
Wszystko zaczęło się w piątek 4go sierpnia. Dzień jak każdy. Wstałam o 5:40 i poszłam robić mężowi śniadanie, obudziłam go o 6:00 i razem siedzieliśmy w kuchni. Pół godziny później Jacek pojechał do pracy a ja zastanawiałam się co ze sobą zrobić, zwykle odsypiałam noc ponieważ często chodziłam siku. Pomyślałam jednak, że jest już początek sierpnia a ja mogę urodzić już w każdej chwili. Siadłam więc do komputera i postanowiłam napisać chociaż jednego posta. Tym bardziej, że ostatnio mój internet działał tylko w środku nocy i rano. Napisałam więc, opublikowałam i internet padł. "Więcej postów już dzisiaj nie napiszę" powiedziałam sama do siebie i weszłam do łóżka. Włączyłam telewizor i poczułam dziwny ból brzucha. Przypominał mi raczej ból, który sugeruje, że czas iść do łazienki. A więc poszłam. Mimo, że się "załatwiłam" ból nie ustawał. Nie był zbyt silny, umiejscowiony w dolnej części brzucha. Po chwili jednak zasnęłam przed telewizorem. Obudziłam się gdzieś przed 9:00. Położyłam się na plecach, żeby pogłaskać pupę Małego, którą wciąż mi wypinał. Jednak wtedy jej nie było. Poczekałam jeszcze trochę. Ruchy dalej nie były wyczuwalne. Ból brzucha przestał być dla mnie wtedy niczym szczególnym. Poszłam do kuchni, była tam moja mama która całe szczęście tego dnia miała wolne w pracy. Powiedziałam jej, że boli mnie brzuch a Mały się nie rusza, zaczęłam panikować, postanowiłam zadzwonić do swojej położnej. Na wieść o tym kazała mi od razu dzwonić po pogotowie. Rozpłakałam się. Nie mogłam się uspokoić, moja mama zadzwoniła na pogotowie, ja między czasie do męża, który wybiegł od razu z pracy. Nie wiedział co mi jest dokładnie, czy rodzę czy stało się coś innego. Ale przyjechał szybciej niż ambulans. Między czasie spakowałam torby. Całe szczęście wszystko już było przygotowane. Mój mąż wpadł do domu ze łzami w oczach, podszedł do mnie i mnie przytulił. Oboje nie wiedzieliśmy co się tak naprawdę dzieje.
Chwile później przyjechało pogotowie. Uznali, że zabierają mnie do szpitala. Transport był okropny. Myślałam, że spadnę z łóżka, wszystko się telepało, czułam jakby Mały obijał mi się o żebra. Jeden z ratowników, który miał za zadanie chyba zająć się mną po drodze zamawiał telefonicznie felgi do samochodu. Podróż była długa i męcząca. W końcu dotarliśmy na izbę przyjęć na oddziale ginekologicznym. Jeden z ratowników poszedł po położną i powiedział co mi jest. Za chwile przyszedł mąż z moją mamą, którzy jechali za mną. Położna kazała mi się przebrać w koszule i przyjść do niej...
ULGA CO?
Kiedy się przebrałam poszłam do jednego z pokoi, gdzie zawołała mnie położna. "Podnieś koszule, sprawdzimy puls dziecka". Nagle usłyszałam piękny dźwięk serduszka mojego Skarba. Równy i nie niepokojący. "Ulga co?" Zapytała mnie położna. Rozpłakałam się, kiedy się odwróciłam zobaczyłam męża, który tak samo jak ja ocierał łzy szczęścia. "Teraz idziemy na ktg" usłyszałam. Już bez większych nerwów poszłam za położną do drugiego pokoju. Miałam podwinąć koszulę i położyć się na plecach. Położne podczepiły mi urządzenie do ktg. Słuchałam pulsu Maluszka. Zaczęłam czuć jakby mocniejsze bóle od czasu do czasu. Po chwili były coraz bardziej intensywniejsze ale nie było to nic strasznego.
"MA PANI PIERWSZE SKURCZE"
Położna, która siedziała plecami do mnie powiedziała mi takie zdanie dodając "to jeszcze nic takiego, bo na monitorze nawet ich nie widać, te prawdziwe będą znacznie bardziej bolesne". Chyba usłyszała, że od czasu do czasu wydaję dziwny dźwięk, a raczej wypuszczam mocniej powietrze. Po chwili przyszedł ginekolog. Niestety nie ten, który prowadził poją ciążę. Ale wiedziałam, że i on będzie bo zadzwoniłam do niego z domu, jego żona powiedziała mi że po południu ma dyżur w szpitalu.
Ginekolog który przyszedł uznał, że zapis z ktg jest niewyraźny. Musiałam odwrócić się na bok. Niedługo później miałam iść na usg. Przede mną była jeszcze jedna dziewczyna, więc czekając na swoją kolej spacerowałam po korytarzu trzymając się za brzuch i myślałam czy to dziś będę mogła spotkać się ze swoim synem. W końcu przyszła moja kolej. Kiedy położyłam się na łóżko brzuch zabolał jakby mocniej niż do tej pory. "Miała skurcz" powiedział ginekolog do położnej. "Dziecko waży około 3kg" - to jedyne czego się dowiedziałam.
"POTRZEBUJĘ PANI ZGODY NA CESARSKIE CIĘCIE"
Po wyjściu z pokoju do badań USG musiałam znów iść na górę, czekało mnie dalsze ktg. Kiedy byłam już na korytarzu i szłam w kierunku dobrze znanej mi już sali poczułam, że bardzo chce mi się siku. Powiedziałam to położnej, ona wskazała mi łazienkę. Kiedy do niej weszłam zrobiło mi się trochę słabo, później jeszcze bardziej. Chyba nawet nie wysikałam się, a przynajmniej nie było tego zbyt wiele. Ostatkiem sił umyłam ręce i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam męża i mamę. Powiedziałam, że mi słabo, podbiegli do mnie i złapali mnie mocno po czym krzyknęli do położnych, które za chwile też były obok. "Połóżcie ją na podłodze" powiedziała jedna z nich. Niedługo później już na niej leżałam. Za chwile jednak mnie podnieśli i zaprowadzili do sali z ktg. Położyłam się bokiem na łóżko. Jedna z położnych oblała mnie wodą żebym trochę oprzytomniała, druga badała puls dziecka. Mimo, że nie doszłam jeszcze do siebie wiedziałam, że nie jest to ten rytm, którego słyszałam wcześniej. Nagle usłyszałam głos lekarza "Potrzebuję Pani zgody na cesarskie cięcie, czy Pani mnie rozumie?". Rozumiałam, pokiwałam głową. Zapytałam czy to konieczne. "Puls dziecka słabnie, musimy szybko zrobić cesarkę". Dostałam jakieś papiery do podpisania, zastrzyki... Po chwili byłam już na sali operacyjnej. Zauważyłam pełno ludzi. Później dowiedziałam się, że łożysko zaczęło się odklejać...
CESARSKIE CIĘCIE
Kiedyś zastanawiałam się jak wygląda cesarskie cięcie. W ciąży byłam całkowicie nastawiona na poród naturalny więc nie przygotowałam się nawet psychicznie do tego zabiegu.
Kazali mi usiąść na łóżku operacyjnym i wysunąć pupę do tyłu, dostałam zastrzyk w krzyż, po chwili poczułam jak drętwieją mi nogi. Kiedy już leżałam i moje oczy widziały tylko zielone płachty zasłaniające mój wgląd do tego, co robią lekarze poczułam pieczenie. Zostałam nacięta kiedy jeszcze znieczulenie nie działało do końca. "Panie doktorze znieczulenie jeszcze nie działa, ona to czuje. Poczekajmy chwile" powiedziała jedna z kobiet stojących za mną. "Nie ma na czasu". Było mi wszystko jedno co mi tam robią, chciałam tylko usłyszeć syna. Poczułam ciągnięcie w brzuchu, już stłumione, a po chwili ktoś powiedział "Mamy chłopca". Słyszałam jak położna mówi do niego "zabierz się za życie" a ja mało nie umarłam ze strachu. Lekarze którzy zajęli się moim brzuchem zaczęli mówić o krwi, nie słuchałam w ogóle. Czekałam aż usłyszę syna. W końcu jego głosik mnie trochę uspokoił. Ale nie dali mi go zobaczyć. Dosłownie przez sekundę przystawili mi go do twarzy i zabrali. Mój mąż pobiegł za nimi, kiedy wywozili mnie z sali zobaczyłam tylko moją mamę i ciotkę. Mąż nie opuszczał Małego. Dostałam tlen i coś jeszcze. Po chwili wszyscy byli przy mnie. Mąż ze łzami w oczach powiedział, że zabierają Małego do innego szpitala. Rozpłakałam się. Ale później nie było lepiej.
NIKT NIC NIE WIE
Jako matka przeżyłam okropne chwilę. Jednak dopiero po kilku dniach dowiedziałam się co przeżył mój mąż i upewniłam się w przekonaniu że jest najwspanialszym mężczyzną na świecie. Kiedy zapytał pediatry czy jego dziecko przeżyje ona popatrzyła na niego, odwróciła się i poszła. A on znalazł jeszcze gdzieś siłę, żeby przyjść do mnie i zapewnić mnie, że wszystko jest dobrze, a Natan jedzie do innego szpitala, żeby tam sprawdzili czy wszystko jest dobrze bo oni nie mają tu sprzętu. "To co oni mi tam powiedzieli zabiorę ze sobą do grobu" po kilku dniach powiedział mi mąż. "Jednego dnia mogłem stracić Ciebie i dziecko, wszystko co mam".
"BYŁA PANI NA GRANICY ŚMIERCI"
Dzień później mąż pojechał do szpitala do syna, w dni jego narodzin nie był w stanie przejść przez korytarz. Później wrócił do mnie. Okazało się, że Natan jest na intensywnej terapii. Mąż powiedział mi, że niektóre dzieci tam były w bardzo złym stanie. "Natanek nie leży w inkubatorku tylko w łóżeczku, oddycha sam, ma tylko podłączone jakieś rurki do nóżek" powiedział mi mąż. Trochę się uspokoiłam. W niedziele mąż znów pojechał do Małego razem z moją mamą. Kiedy wrócili usłyszałam cudowną wiadomość "Mały już nie jest na intensywnej terapii tylko został przeniesiony na patologie noworodków". Było coraz lepiej. Powiedziałam, że muszę zobaczyć swojego syna. Nie było dla mnie nic ważniejszego. Musiałam wyjść w poniedziałek. Powiedziałam mężowi, że musi spakować moje ubrania bo od razu jedziemy do Natana. Rano był już u mnie. Kiedy w końcu doczekałam się na obchód zadałam niemal od razu jedno pytanie : "Czy mogę już wyjść do domu?" Odpowiedź była straszna : "Nie ma takiej możliwości. Chyba że na własne życzenie ale to byłoby bardzo głupie (...) Dostała Pani krwotoku podczas cięcie. Była Pani na granicy śmierci. Głupotą byłoby wychodzić na trzecią dobę". Zaczęłam płakać, tak głośno i intensywnie że przestraszyłam się sama siebie. Mąż musiał pojechać znów razem z mamą do Natana, znów beze mnie. Dzieci tam miały w większości matki cały czas obok siebie, mój syn był sam. Serce mi się krajało i nawet teraz kiedy o tym pomyślę, zaczynam płakać. Mój mąż musiał jeździć do mnie i do niego. Bał się o mój stan psychiczny. Wiedział, że nie było ze mną dobrze. Cały czas płakałam, zamknięta byłam w szpitalu na oddziale gdzie było pełno kobiet z dziećmi. A ja nie widziałam własnego syna. To było okropne uczucie.
Na czwartą dobę musiałam już wyjść. Po tylu dniach błagania Boga o zdrowie i życie dla mojego syna musiałam go zobaczyć. Pamiętałam kiedy prosiłam o to by nic mu się nie działo "mnie może boleć, mogę umrzeć ale niech mój syn będzie zdrowy" cały czas to powtarzałam. W końcu usłyszałam "do widzenia" od ordynatora. Mogłam jechać do syna.
PIERWSZE SPOTKANIE
Droga do szpitala zajęła nam ponad dwie godziny. W tym czasie co chwilę płakałam ze szczęścia. Jednak kiedy po przejściu przez szpitalny korytarz zobaczyłam sale mojego syna emocje sięgnęły zenitu. Zobaczyłam to słodkie Maleństwo i oszalałam. Zapłakałam mu łóżeczko i pół podłogi. Ta radość jest nie do opisania. W końcu mój syn był przy mnie. Mogłam wziąć go na ręce i spróbować nakarmić go piersią. Moje życie nabrało innego, głębszego sensu. W ciągu kilku sekund zmieniłam się nieodwracalnie, wydoroślałam, zostałam matką.
Człowiek dopiero w takich sytuacjach może zauważyć ile jest w stanie wytrzymać, ile dni nie spać. Wystarczyło mi tylko, że moje Maleństwo jest obok, a lekarze widzą poprawę jego zdrowia każdego dnia. Cały czas mówiłam sobie, że to już niedługo, że jeszcze trochę i będziemy w domu. Jestem dumna z siebie i wszystkich moich bliskich bo daliśmy radę przetrwać to wszystko, a litry wylanych łez jedynie nas wzmocniły.
OKAZ ZDROWIA
Mój syn jest okazem zdrowia. Mimo, że charakter ma raczej spokojny, bo płacze jedynie kiedy coś mu przeszkadza (w 90% przypadków jest to głód), to jest niesamowicie ruchliwy i mamy czasami z nim duży problem kiedy chcemy go uspać :-). Gdyby nie to, że posta zaczęłam pisać będąc jeszcze w szpitalu którym rodziłam a później pilnując śpiącego Natana, z pewnością powstałby znacznie dłużej. Jednak chciałam mieć świeże wspomnienia. Kiedy będę wracać do tego posta z pewnością przed oczami stanie mi ten przerażający obraz, kiedy mojego syna wieźli w inkubatorze, przypomnę sobie to uczucie bezradności i załamania. Jednak przecież są też dobre wspomnienia, nawet te, które miały miejsce zanim wypuścili mnie ze szpitala, kiedy mój mąż po każdej wizycie u syna przekazywał mi dobre wieści. I w końcu nasze spotkanie, bezcenne...
OGROMNE ZMIANY
Myślałam, że nie mogę kochać bardziej swojego męża, jednak się pomyliłam. To co zrobił dla mnie, żebym tylko mogła spokojnie dojść do siebie po zabiegu, było niesamowicie trudne i wymagało ogromu samozaparcia i przede wszystkim miłości. Bo mimo, że nastraszyli go strasznie potrafił przyjść do mnie z uśmiechem na twarzy i krzyczeć na mnie kiedy zaczynałam płakać. Usłyszałam od innych ludzi że jestem bohaterką, jednak dla mnie bohaterem jest mój mąż. Zniosłam dużo i wiele zrobiłam ale nie jestem tak silna jak on. Dziękuję Bogu, że tak te nasze losy poplątał, że stanęliśmy sobie na drodze trzy lata temu. Wszystko to sprawiło, że mam cudownego syna, który każdego dnia wynagradza nam z nawiązką te nieprzespane i przepłakane dni i noce.
Moja mama także zasługuje na ogromne podziękowania za to, że była przy nas, cały czas w szpitalu. Za to że pomogła mi bardzo przy Małym, szczególnie na początku kiedy przez dokuczające szwy nie mogłam zrobić wszystkiego przy Natanie. Kiedy byliśmy jeszcze w szpitalu mąż powiedział "Wszyscy zasługujemy na nagrodę po tym cierpieniu, szczególnie my i Twoja mama". Miał racje, bo przecież nikt z nas spokojnie nie przespał całej nocy, nawet kiedy pojechał do domu, to nie było to. Kiedy mama została z Małym a ja z mężem pojechaliśmy do nas się wyspać, myślałam, że będę spać do południa. Jednak już z samego rana byłam na nogach żeby jak najszybciej pojechać do syna.
NIC NIE DA SIĘ PRZEWIDZIEĆ
Te kilka zdań kieruję przede wszystkim do przyszłych matek, nawet jeśli nie jesteście jeszcze w ciąży chciałabym prosić Was o jedno. Nigdy nie bagatelizujcie jakichkolwiek bóli. Wiele matek po usłyszeniu mojej historii z przerażeniem w oczach powiedziało mi : "Ja bym nic z tym nie zrobiła". Do ilu tragedii mogło więc dojść? Lepiej jechać do szpitala bez potrzeby i upewnić się, że wszystko jest dobrze niż całe życie żałować decyzji która mogła kosztować nas utratę dziecka. Pamiętajcie o tym, bo tu nie dostaniemy drugiej szansy, nie cofniemy czasu. Lekki ból brzucha mógł skończyć się u mnie utratą tak długo wyczekiwanego dziecka, ale wolałam spanikować i to była najlepsza decyzja w moim życiu.
I tak Kochani wygląda moja historia. Nigdy nie pomyślałam, że spotka mnie coś takiego. Po tych doświadczeniach jestem osobą silniejszą i znacznie bardziej samodzielną. Uświadomiłam sobie wiele rzeczy i doszłam do wielu znaczących wniosków. Wiele spraw, które kiedyś były dla mnie ważne teraz nie mają najmniejszego znaczenia. Stałam się innym człowiekiem, lepszą wersją samej siebie.
Kilka osób pytało mnie co będzie z blogiem. Nigdzie się jeszcze nie wybieram. Potrzebuję jednak trochę czasu bo teraz syn to dla mnie priorytet. Ale już we wrześniu wracam do Was jako blogująca mama...
"POTRZEBUJĘ PANI ZGODY NA CESARSKIE CIĘCIE"
Po wyjściu z pokoju do badań USG musiałam znów iść na górę, czekało mnie dalsze ktg. Kiedy byłam już na korytarzu i szłam w kierunku dobrze znanej mi już sali poczułam, że bardzo chce mi się siku. Powiedziałam to położnej, ona wskazała mi łazienkę. Kiedy do niej weszłam zrobiło mi się trochę słabo, później jeszcze bardziej. Chyba nawet nie wysikałam się, a przynajmniej nie było tego zbyt wiele. Ostatkiem sił umyłam ręce i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam męża i mamę. Powiedziałam, że mi słabo, podbiegli do mnie i złapali mnie mocno po czym krzyknęli do położnych, które za chwile też były obok. "Połóżcie ją na podłodze" powiedziała jedna z nich. Niedługo później już na niej leżałam. Za chwile jednak mnie podnieśli i zaprowadzili do sali z ktg. Położyłam się bokiem na łóżko. Jedna z położnych oblała mnie wodą żebym trochę oprzytomniała, druga badała puls dziecka. Mimo, że nie doszłam jeszcze do siebie wiedziałam, że nie jest to ten rytm, którego słyszałam wcześniej. Nagle usłyszałam głos lekarza "Potrzebuję Pani zgody na cesarskie cięcie, czy Pani mnie rozumie?". Rozumiałam, pokiwałam głową. Zapytałam czy to konieczne. "Puls dziecka słabnie, musimy szybko zrobić cesarkę". Dostałam jakieś papiery do podpisania, zastrzyki... Po chwili byłam już na sali operacyjnej. Zauważyłam pełno ludzi. Później dowiedziałam się, że łożysko zaczęło się odklejać...
CESARSKIE CIĘCIE
Kiedyś zastanawiałam się jak wygląda cesarskie cięcie. W ciąży byłam całkowicie nastawiona na poród naturalny więc nie przygotowałam się nawet psychicznie do tego zabiegu.
Kazali mi usiąść na łóżku operacyjnym i wysunąć pupę do tyłu, dostałam zastrzyk w krzyż, po chwili poczułam jak drętwieją mi nogi. Kiedy już leżałam i moje oczy widziały tylko zielone płachty zasłaniające mój wgląd do tego, co robią lekarze poczułam pieczenie. Zostałam nacięta kiedy jeszcze znieczulenie nie działało do końca. "Panie doktorze znieczulenie jeszcze nie działa, ona to czuje. Poczekajmy chwile" powiedziała jedna z kobiet stojących za mną. "Nie ma na czasu". Było mi wszystko jedno co mi tam robią, chciałam tylko usłyszeć syna. Poczułam ciągnięcie w brzuchu, już stłumione, a po chwili ktoś powiedział "Mamy chłopca". Słyszałam jak położna mówi do niego "zabierz się za życie" a ja mało nie umarłam ze strachu. Lekarze którzy zajęli się moim brzuchem zaczęli mówić o krwi, nie słuchałam w ogóle. Czekałam aż usłyszę syna. W końcu jego głosik mnie trochę uspokoił. Ale nie dali mi go zobaczyć. Dosłownie przez sekundę przystawili mi go do twarzy i zabrali. Mój mąż pobiegł za nimi, kiedy wywozili mnie z sali zobaczyłam tylko moją mamę i ciotkę. Mąż nie opuszczał Małego. Dostałam tlen i coś jeszcze. Po chwili wszyscy byli przy mnie. Mąż ze łzami w oczach powiedział, że zabierają Małego do innego szpitala. Rozpłakałam się. Ale później nie było lepiej.
NIKT NIC NIE WIE
Jako matka przeżyłam okropne chwilę. Jednak dopiero po kilku dniach dowiedziałam się co przeżył mój mąż i upewniłam się w przekonaniu że jest najwspanialszym mężczyzną na świecie. Kiedy zapytał pediatry czy jego dziecko przeżyje ona popatrzyła na niego, odwróciła się i poszła. A on znalazł jeszcze gdzieś siłę, żeby przyjść do mnie i zapewnić mnie, że wszystko jest dobrze, a Natan jedzie do innego szpitala, żeby tam sprawdzili czy wszystko jest dobrze bo oni nie mają tu sprzętu. "To co oni mi tam powiedzieli zabiorę ze sobą do grobu" po kilku dniach powiedział mi mąż. "Jednego dnia mogłem stracić Ciebie i dziecko, wszystko co mam".
"BYŁA PANI NA GRANICY ŚMIERCI"
Dzień później mąż pojechał do szpitala do syna, w dni jego narodzin nie był w stanie przejść przez korytarz. Później wrócił do mnie. Okazało się, że Natan jest na intensywnej terapii. Mąż powiedział mi, że niektóre dzieci tam były w bardzo złym stanie. "Natanek nie leży w inkubatorku tylko w łóżeczku, oddycha sam, ma tylko podłączone jakieś rurki do nóżek" powiedział mi mąż. Trochę się uspokoiłam. W niedziele mąż znów pojechał do Małego razem z moją mamą. Kiedy wrócili usłyszałam cudowną wiadomość "Mały już nie jest na intensywnej terapii tylko został przeniesiony na patologie noworodków". Było coraz lepiej. Powiedziałam, że muszę zobaczyć swojego syna. Nie było dla mnie nic ważniejszego. Musiałam wyjść w poniedziałek. Powiedziałam mężowi, że musi spakować moje ubrania bo od razu jedziemy do Natana. Rano był już u mnie. Kiedy w końcu doczekałam się na obchód zadałam niemal od razu jedno pytanie : "Czy mogę już wyjść do domu?" Odpowiedź była straszna : "Nie ma takiej możliwości. Chyba że na własne życzenie ale to byłoby bardzo głupie (...) Dostała Pani krwotoku podczas cięcie. Była Pani na granicy śmierci. Głupotą byłoby wychodzić na trzecią dobę". Zaczęłam płakać, tak głośno i intensywnie że przestraszyłam się sama siebie. Mąż musiał pojechać znów razem z mamą do Natana, znów beze mnie. Dzieci tam miały w większości matki cały czas obok siebie, mój syn był sam. Serce mi się krajało i nawet teraz kiedy o tym pomyślę, zaczynam płakać. Mój mąż musiał jeździć do mnie i do niego. Bał się o mój stan psychiczny. Wiedział, że nie było ze mną dobrze. Cały czas płakałam, zamknięta byłam w szpitalu na oddziale gdzie było pełno kobiet z dziećmi. A ja nie widziałam własnego syna. To było okropne uczucie.
Na czwartą dobę musiałam już wyjść. Po tylu dniach błagania Boga o zdrowie i życie dla mojego syna musiałam go zobaczyć. Pamiętałam kiedy prosiłam o to by nic mu się nie działo "mnie może boleć, mogę umrzeć ale niech mój syn będzie zdrowy" cały czas to powtarzałam. W końcu usłyszałam "do widzenia" od ordynatora. Mogłam jechać do syna.
Pierwsze zdjęcie mojego syna. Zrobione dzień po porodzie, kiedy mąż z moją mamą pojechali dowiedzieć się o stan jego zdrowia. Był wtedy na intensywnej terapii. |
Droga do szpitala zajęła nam ponad dwie godziny. W tym czasie co chwilę płakałam ze szczęścia. Jednak kiedy po przejściu przez szpitalny korytarz zobaczyłam sale mojego syna emocje sięgnęły zenitu. Zobaczyłam to słodkie Maleństwo i oszalałam. Zapłakałam mu łóżeczko i pół podłogi. Ta radość jest nie do opisania. W końcu mój syn był przy mnie. Mogłam wziąć go na ręce i spróbować nakarmić go piersią. Moje życie nabrało innego, głębszego sensu. W ciągu kilku sekund zmieniłam się nieodwracalnie, wydoroślałam, zostałam matką.
Człowiek dopiero w takich sytuacjach może zauważyć ile jest w stanie wytrzymać, ile dni nie spać. Wystarczyło mi tylko, że moje Maleństwo jest obok, a lekarze widzą poprawę jego zdrowia każdego dnia. Cały czas mówiłam sobie, że to już niedługo, że jeszcze trochę i będziemy w domu. Jestem dumna z siebie i wszystkich moich bliskich bo daliśmy radę przetrwać to wszystko, a litry wylanych łez jedynie nas wzmocniły.
Nasze pierwsze spotkanie. Cudowne uczucie kiedy Natan złapał mnie po raz pierwszy za palca. |
Mój syn jest okazem zdrowia. Mimo, że charakter ma raczej spokojny, bo płacze jedynie kiedy coś mu przeszkadza (w 90% przypadków jest to głód), to jest niesamowicie ruchliwy i mamy czasami z nim duży problem kiedy chcemy go uspać :-). Gdyby nie to, że posta zaczęłam pisać będąc jeszcze w szpitalu którym rodziłam a później pilnując śpiącego Natana, z pewnością powstałby znacznie dłużej. Jednak chciałam mieć świeże wspomnienia. Kiedy będę wracać do tego posta z pewnością przed oczami stanie mi ten przerażający obraz, kiedy mojego syna wieźli w inkubatorze, przypomnę sobie to uczucie bezradności i załamania. Jednak przecież są też dobre wspomnienia, nawet te, które miały miejsce zanim wypuścili mnie ze szpitala, kiedy mój mąż po każdej wizycie u syna przekazywał mi dobre wieści. I w końcu nasze spotkanie, bezcenne...
OGROMNE ZMIANY
Myślałam, że nie mogę kochać bardziej swojego męża, jednak się pomyliłam. To co zrobił dla mnie, żebym tylko mogła spokojnie dojść do siebie po zabiegu, było niesamowicie trudne i wymagało ogromu samozaparcia i przede wszystkim miłości. Bo mimo, że nastraszyli go strasznie potrafił przyjść do mnie z uśmiechem na twarzy i krzyczeć na mnie kiedy zaczynałam płakać. Usłyszałam od innych ludzi że jestem bohaterką, jednak dla mnie bohaterem jest mój mąż. Zniosłam dużo i wiele zrobiłam ale nie jestem tak silna jak on. Dziękuję Bogu, że tak te nasze losy poplątał, że stanęliśmy sobie na drodze trzy lata temu. Wszystko to sprawiło, że mam cudownego syna, który każdego dnia wynagradza nam z nawiązką te nieprzespane i przepłakane dni i noce.
Moja mama także zasługuje na ogromne podziękowania za to, że była przy nas, cały czas w szpitalu. Za to że pomogła mi bardzo przy Małym, szczególnie na początku kiedy przez dokuczające szwy nie mogłam zrobić wszystkiego przy Natanie. Kiedy byliśmy jeszcze w szpitalu mąż powiedział "Wszyscy zasługujemy na nagrodę po tym cierpieniu, szczególnie my i Twoja mama". Miał racje, bo przecież nikt z nas spokojnie nie przespał całej nocy, nawet kiedy pojechał do domu, to nie było to. Kiedy mama została z Małym a ja z mężem pojechaliśmy do nas się wyspać, myślałam, że będę spać do południa. Jednak już z samego rana byłam na nogach żeby jak najszybciej pojechać do syna.
NIC NIE DA SIĘ PRZEWIDZIEĆ
Te kilka zdań kieruję przede wszystkim do przyszłych matek, nawet jeśli nie jesteście jeszcze w ciąży chciałabym prosić Was o jedno. Nigdy nie bagatelizujcie jakichkolwiek bóli. Wiele matek po usłyszeniu mojej historii z przerażeniem w oczach powiedziało mi : "Ja bym nic z tym nie zrobiła". Do ilu tragedii mogło więc dojść? Lepiej jechać do szpitala bez potrzeby i upewnić się, że wszystko jest dobrze niż całe życie żałować decyzji która mogła kosztować nas utratę dziecka. Pamiętajcie o tym, bo tu nie dostaniemy drugiej szansy, nie cofniemy czasu. Lekki ból brzucha mógł skończyć się u mnie utratą tak długo wyczekiwanego dziecka, ale wolałam spanikować i to była najlepsza decyzja w moim życiu.
I tak Kochani wygląda moja historia. Nigdy nie pomyślałam, że spotka mnie coś takiego. Po tych doświadczeniach jestem osobą silniejszą i znacznie bardziej samodzielną. Uświadomiłam sobie wiele rzeczy i doszłam do wielu znaczących wniosków. Wiele spraw, które kiedyś były dla mnie ważne teraz nie mają najmniejszego znaczenia. Stałam się innym człowiekiem, lepszą wersją samej siebie.
Kilka osób pytało mnie co będzie z blogiem. Nigdzie się jeszcze nie wybieram. Potrzebuję jednak trochę czasu bo teraz syn to dla mnie priorytet. Ale już we wrześniu wracam do Was jako blogująca mama...
Brak mi słów nawet nie wiem co napisać, nie wyobrażam sobie tego i nawet nie jestem w stanie wyobrazić co przeżyłaś! Momentami miałam łzy w oczach.. Dobrze że ta historia kończy się dobrze. Trzymaj się wracaj do siebie i ucaluj odemnie synka! Mamie i mężowi pogratuluj szczególnie mężowi że umiał zachować się w taki sposób i że go podziwiam za to bo ja sama nie wiem czy dałabym radę! Chciałabym aby w przyszłości ojciec moich dzieci w zachowaniu w takich sytuacjach (oby ich nie było) zachowywał się jak twój. Kochajcie się, dbajcie o siebie, bo teraz przed wami najpiękniejsze chwile. Dzieci szybko rosną! Ściskam mocno :*
OdpowiedzUsuńJakie cudowne maleństwo ! Niesamowita historia ale dzięki Bogu skończyła się szczęśliwie ! Gratuluję Ci zdrowego synka i tak wspaniałego męża :)
OdpowiedzUsuńGratuluje Kochana :)
OdpowiedzUsuńJa też miałam cesarskie cięcie, ale było to już bardzo dawno. Najważniejsze, że synek już z Wami :)
Dużo zdrówka dla Was :)
Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło :D Jesteście wspaniałą rodzinką i życzę Wam wszystkiego co najlepsze :D Buziaki!
OdpowiedzUsuństraszne chwile przeżyłaś, aż się popłakałam :( całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło, dużo zdrówka dla Ciebie i maleństwa 😊
OdpowiedzUsuńCudownw malenstwo. Gratulacje. To co przeszlas na pewno umocni wasze relacje.
OdpowiedzUsuńDroga Kingo.
OdpowiedzUsuńJestem ojcem 2letniej Malwiny i 5miesiecznej Maji.
Z druga córką zona miała komplikacje bo urodziła córka sie w 33tygodniu a żona była wieziina 30km karetka na sygnale a spowodowane to było infekcją organizmu, też człowiek myślał co bedzie. Zona z dzieckiem dwa tygodnie leżała w szpitalu a szczescie w nieszczesciu ze mała była zdrowa a nie chciała jesc. No maluutką infekcje miała tez ale szybko przsszła.a teraz jest cudowna dziewczynką
Wiesz że nie powinno się dzwonić po pogotowie jak zaczyna się poród ? Karetki nie służą do transportu tylko ratowania życia
OdpowiedzUsuńPoważnie?
UsuńHmm w tym przypadku służyła do ratowania życia! Podam ci inny przykład.. u mnie nie byłoby możliwości żebym na własną rękę dotarła do szpitala i co miałabym łaskawie czekać aż ktoś będzie miły z sąsiadów i mnie zawiezie? Kiedy w takiej sytuacji byłabym sama. Zresztą tutaj położna mówiła przez telefon aby zadzwonić... Chyba nie czytasz dokładnie wpisów. Są też inne sytuacje kiedy nie ma wyjścia i tą karetkę trzeba zamówić.
UsuńTo nie był początek fizjologicznego porodu, tylko odklejanie się łożyska. Pani Natalio gdyby miała Pani elementarną wiedzę, potrafiłaby Pani dostrzec różnicę i nie wypisywać głupot. Odklejanie się łożyska jest zagrożeniem życia i matki i dziecka i wezwanie karetki było jak najbardziej uzasadnione i słuszne.Tak na marginesie gratuluję poziomu empatii. Dziewczyna opisuje dramatyczne chwile a Pani czepia się transportu do szpitala. Proponuję następnym razem pomyśleć zanim coś Pani napisze.
UsuńI piszę to Pani, sama będąc ratownikiem medycznym.
... aż miałam łzy w oczach czytając Twoją historię... Ucałuj ode mnie Natana! 😘
OdpowiedzUsuńJa się popłakałam kilka razy czutając to wszystko. To straszne co przeżyliście. Na szczęście skończyło się dobrze. Ja to się nie mogę jakoś ogarnąć żeby wrócić do blogowania choć mój syn ma już prawie 21 miesięcy, a teraz na dodatek remont robimy. Ale mam nadzieje że wrócę do tego. Wszystkiego dobrego dla Was! I oczywiście gratulacje :)
OdpowiedzUsuńczytałam ze łzami w oczach. Mój poród (również cięcie w czerwcu tego roku) wyglądał podobnie.... Aż mi wszystkie złe wspomnienia wróciły, do których staram się nie wracać. Podziwiam, ża striptiz emocjonalny, ja bym chyba nie potrafiła. Rośnijcie zdrowo :)
OdpowiedzUsuńGratulacje :) Czytając to ja jako osoba młode mająca 28 lat i Nie planująca narazie dzieci wyruszyłam się czytając to. Podziwiam cię jak silną osobą jesteś i ile przeżyłaś w tak krótkim czasie. ^^
OdpowiedzUsuńhttps://ksiazkomaniaczkasite.wordpress.com
Gratuluję synka!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twoją historię i chociaż nie jestem matką, to na przyszłość z pewnością będę pamiętać o twoich radach!
Masz racje! Lepiej reagować odrazu niż później całe życie żałować!
Z przyjemnością będę obserwować Twojego bloga!
Pozdrawiam
Marina
Bardzo wzruszająca historia...najważniejsze że synek jest zdrowy. Ja również niedawno zostałam mamą i moja końcówka ciąży jak i poród nie obeszło się bez komplikacji!!! Moja wymarzona coreczka przyszła na świat 5 Lipca ale przed tym spędziłam pinad tydzień czasu w szpitalu. W 37 tyg pojechalam na usg do szpitala ( w Dublinie, bo tu obecnie mieszkam ) powiedzieli mi, że mam za dużo wód płodowych. Ale lekarka która mnie zbadała wykryła u mnie zatrucie ciążowe ( potocznie gestoza - niebezpieczna dla matki jak i dziecka ) wysokie ciśnienie plus białkomocz. Od razu zostałam zatrzymana na patologii ciąży gdzie ciągle miałam robione ktg oraz obniżali mi ciśnienie lekami. Po tygodniu ciśnienie wciąż skakało, więc zadecydowali o wywołaniu porodu w 38 tyg. Wywoływanie na 3 sposoby trwało prawie 2 dni ( ale na szczęście nie miałam wielkich bóli, byłam otumaniona lekami ) ale bez skutku a na koniec jeszcze córeczka się obróciła i miałam emergency CC. Przez to wszystko, moja maleńka miała niecałe 2,5 kilo ale na szczęście zaczęła szybko przebierać na wadze i jest zdrowa z czego ogromnie się cieszę. Pozdrawiam cieplutko i zdrówka dla Was :)
OdpowiedzUsuńdobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie :) cudownego masz synka :)
OdpowiedzUsuńWspaniale opisałaś to co czułaś. Podziwiam Cię, że byłaś w stanie wrócić do tych strasznych momentów i podzielić się nimi tutaj. Cieszę się, że są tacy ludzie jak Ty, którzy potrafią kosztem własnych sił i pewnie kilkugodzinnego dziwnego nastroju po napisaniu notki, przekazać ważną informację przyszłym mamom. Wszystkiego dobrego dla Was!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby młody rósł zdrowo :)
OdpowiedzUsuńOch Kochana ! Nawet nie wyobrażam sobie co przeżyłaś i co przeżyła Twoja rodzina. Wielka Walka, ale jakże wspaniała wygrana! Czytając Twój post serce biło mi szybciej i stresowałam się wszystkim ale bardzo Cieszę się , że wszystko sie dobrze skończyło! Postawa Twojego Męża na prawdę godna pochwały. To jest prawdziwa miłość Kochana :) Teraz już będzie już tylko lepiej :* Odpoczywaj Kochana , Buziaczki ślę!
OdpowiedzUsuńCzytajac Twoj wpis mialam ciarki. Dobrze,ze jestescie w domku ,zdrowi :)
OdpowiedzUsuńJej.. czytałam z przerażeniem..
OdpowiedzUsuńdobrze jednak ze wszystko jest już okej i mąż ma przy sobie dwa skarby!:)
... pięknie napisałaś, łza się zakręciła <3
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że wszystko dobrze się skończyło. Pozdrowienia dla Was Wszystkich :)
OdpowiedzUsuńDużo zdrówka dla Ciebie i synka :)
OdpowiedzUsuńJak czytałam Twój wpis miałam łzy w oczach.. nie jestem w stanie wyobrazić sobie co czułaś w tamtym momencie, sama nie jestem matką ale podziwiam Cię! Życzę Ci i Natanowi szybkiego powrotu do zdrowia :)
OdpowiedzUsuńGratuluję synka 👶👏
OdpowiedzUsuńCieszę się wszystko dobrze się skończyło i życzę Tobie,Natanowi i pozostałym bliskim dużo zdrowia 😘☺
Pozdrawiam
body-and-hair-girl.blogspot.com
Ehh... z jednej strony wiem o czym piszesz, z drugiej nie do końca. Ja byłam po cc w podobnym stanie, byłam szykowana do drugiego zabiegu, bo krwawienie wewnątrz nie chciało ustać... tylko ja jeszcze miałam zespół popunkcyjny, nikomu tego nie życzę.. żeby nie moja mama przez pierwszy miesiąc nie byłabym w stanie głupiego pampersa zmienić... ból nie do opisania! Który trwał miesiąc, bezradność i rozpacz že nie mogę zająć się własnym dzieckiem :(( pół dnia beczałam z bólu, drugie pół z bezradności.. mnie szwy wcale nie ciągnęły, nie czułam cięcia. Ehh ale z małym u nas było ok... bardzo mi przykro że przeszłaś takie okropne chwile :( na szczęście to już za Tobą, a maleństwo w 100% wynagradza :) ja zarzekałam się, że po takiej cesarce nie zechce drugiego.. a już trochę bym chciała :):) szybko się zapomina, to co złe:) także zdrówka dla was! I dużo siły :*
OdpowiedzUsuńGratuluję synka a przede wszystkim twojej czujności.
OdpowiedzUsuńJako położna wiem, że wiele kobiet bagatelizuje swój stan i to co odczuwa, a na pytanie kiedy ostatnio czuła ruchy dziecka, zdziwiona odpowiada, że nie wie.
Przedwczesne oddzielenie się łożyska to bardzo trudna sytuacja w położnictwie!
Hejka z tej strony Ola (blogerka) nie będę spamować linkami, prosić o obsy itd. Jestem szczęśliwa razem z Tobą, chociaż w ciąży nie jestem. Nie jestem w stanie poczuć tego co poczułaś Ty i Twój mąż, jestem pełna podziwu dla Was, Natanek jest szczęśliwym dzieckiem i widzę Jego śliczny uśmieszek. Zdrówka Wam życzę.
OdpowiedzUsuńBardzo głęboka, wzruszająca historia. Trzymaj swoje dwa skarby - cudownego męża i silnego syna - jak najbliżej siebie
OdpowiedzUsuńI cieszę się, że już teraz wszystko jest dobrze.
Pozdrawiam Cię serdecznie
https://coscudownego.blogspot.com/
Czytałam i miałam łzy w oczach ale cieszę się razem z Tobą że wszytsko dobrze się skończyło. Wiem jaki to strach o swoje dziecko i jego życie i nie życzę tego nikomu
OdpowiedzUsuńKochana, popłakałam się! Całe szczęście,że tak to się skończyło! Dużo zdrówka dla Was a dzidziuś prześliczny :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że wszystko się skończyło pozytywnie. Gratuluję maleństwa i życzę Wam dużo zdrówka :)
OdpowiedzUsuńMasz pięknego syna, dorodny chlop z niego!
OdpowiedzUsuńZycze Wam szczęścia!
Ewa.
;przeczytałam cały Twój wpis ze łzami w oczach. jesteś bardzo silną kobietą. cieszę się, że tak tragiczna historia zakończyła się pozytywnie i macie cudownego synka. ja nie mam dzieci i nie decyduję się na nie na razie mimo 30 tki skończonej. wiem, że różnie może być . nie wiem czy umiałabym przejść przez to co Ty zniosłaś.
OdpowiedzUsuńA ja czytam to i w połowie normalnie płacze.. jest to smutna historia ze szczęśliwym zakończeniem, ale najważniejsze że wszyscy jesteście zdrowi pełni miłości ♥ Ja na pewno będę wracać do tego wpisu, naprawdę przekazuje bardzo wiele.. nie chodzi o samą ciążę, ale również o jakiekolwiek inne bóle bo w życiu bywa różnie.
OdpowiedzUsuńNatan jest przesłodkich Chłopcem! Życzę dużo zdrówka i szczęścia dla całej rodzinki ;*
Gratulacje , ślicznego masz synka :-)
OdpowiedzUsuńAle prześliczny bobas! Dobrze, że wszystko się tak skończyło i nic poważnego nie stało się ani Tobie, ani dziecku :)
OdpowiedzUsuńSakurakotoo ❀ ❀ ❀
Trzymaj się. Jesteś silną kobietą :) Za jakiś czas wszystko zacznie się zacierać w pamięci. Ja też przeszłam przez cesarkę ale miałam szczęście trafić na świetnego lekarza. Nie czekał, od razu powiedział, że dziecko nie urodzi się naturalnie i trzeba ciąć. A gdybym trafiła na inną zmianę to w takiej samej sytuacji zakończyło się wyciąganiem dziecka kleszczami, bo lekarz czekał nie wiadomo na co, a później cesarki już się nie dało zrobić. Poród wspominam świetnie. Później synek dostał zapalenia płuc.
OdpowiedzUsuń10 okropnych dni w szpitalu. Płakał w łóżeczku, ja nie mogłam się jeszcze podnieść po cięciu. Nikt nie chciał do nas przyjść, bo każdy ma radzić sobie sam. Gdy odwiedzała mnie rodzina po ich wizycie pielęgniarki miały tylko do mnie pretensje, że ktoś u mnie siedzi.Mały cały czas płakał. Według nich wszystko robiłam źle. Znalazła się jednak pewna pani, która mnie pochwaliła. Słowa, że mam dobry pokarm wystarczyły żebym zaczęła odzyskiwać równowagę. Myślę, że gdyby nie ona zakończyłoby się ciężką depresją poporodową.
Takie chwile jak nic innego pokazują miłość męża. Mój tak jak i twój doprowadził mnie do porządku i sprawił, że się nie załamałam.
O jejku, współczuję takiego ciężkiego porodu. To musiało być straszne, a ja jestem taką panikarą więc nie wiem co bym zrobiła na Twoim miejscu. Ale całe szczęście wszystko się skończyło się dobrze. Gratuluję synka, jest śliczny! :)
OdpowiedzUsuńcieżko było to czytać. ciesz się tym, że miałaś szansę urodzić.
OdpowiedzUsuńBardzo dużo przeszłaś, najważniejsze, że wszystko zakończyło się pozytywnie.
OdpowiedzUsuńU mnie brak ruchów w 33 tygodniu niestety oznaczał najgorsze, co może przeżyć matka. Później urodziłam dwóch wcześniaków (spadało im tętno) - jeden urodził się w zamartwicy, drugi w lepszym stanie, ale "za to" z chorobą genetyczną.
Bardzo uczuciowy i wrażliwy wpis. Współczuję ciężkiego porodu i życzę samych sukcesów i dużo zdrowia! Piękny synek!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)